2009-09-30

Podróż Mahalo Hawaii

Opisywane miejsca: Honolulu, Hilo, Kapaa, Kahului, Hawaje (882 km)
Typ: Album z opisami

11.08.2009

Wylatujemy do Honolulu. Z uwagi na 12-godzinną różnicę czasu między Polską i wyspami, oraz fakt, że lecimy na zachód, ten dzień będzie bardzo długi. Już o 4.00 jesteśmy na lotnisku. Odprawiamy się i o 6.00 odlatujemy do Amsterdamu. Po dwóch godzinach oczekiwania na lotnisku Schiphol ruszamy dalej do Portland. Lot trwa prawie 11 godzin. W Portland kolejne oczekiwanie na dalsze połączenie - tym razem około 5 godzin. Za mało czasu, by pojechać do miasta. Snujemy się więc po lotnisku a w końcu próbujemy się trochę zdrzemnąć przed dalszym lotem. Około 18.00 (w Polsce jest już 3.00 rano następnego dnia) wylatujemy w końcu do Honolulu, dokąd docieramy po ponad 5-godzinnym locie. Pada lekki deszcz, zamiast obezwładniającego tropikalnego, parnego upału wita nas przyjemne ciepło. Jest około 8.00 p.m. czasu lokalnego. Nie trzeba przestawiać zegarka, bo w Polsce jest też 8.00, tyle że a.m. Jedziemy do zarezerwowanego hotelu i płacimy pierwsze „gapowe”. Zamiast skorzystać z „shuttle-busa”, rozwożącego chętnych po wszystkich hotelach w rejonie Waikiki (7,50 USD od osoby) bierzemy taksówkę, za którą płacimy 40 USD. Jemy kolację i zmęczeni długą podróżą walimy się do łóżek.  

12.08.2009

Ranek wita nas drobnym deszczem, który wkrótce przechodzi. Ruszamy więc na zwiedzanie Honolulu. Autobusem dojeżdżamy do Pearl Harbor, oddajemy plecak do przechowalni (na teren tzw. parku historycznego nie można wchodzić z torebkami, plecakami itp.), bierzemy bilet na zwiedzanie USS „Arizona” Memorial (bezpłatny). Ponieważ mamy jeszcze 2 godziny - decydujemy się na zwiedzenie w tym czasie pancernika USS „Missouri” (tzw. „Big Mo”). Bilety nie są może najtańsze (16 USD od osoby), ale warto. Okręt ten swoim ogromem robi rzeczywiście spore wrażenie. Na jego pokładzie 2 września 1945 roku w Zatoce Tokijskiej generał Douglas McArthur przyjął bezwarunkową kapitulację Japonii. „Big Mo” był ostatnim pancernikiem w służbie US Navy, a ostatnią operacją, w której uczestniczył była „Pustynna Burza” w 1991 roku. Na jego zwiedzanie poświęcamy ponad godzinę. Z pokładu roztacza się wspaniały widok na port w Pearl Harbor. Wracamy do „Visitor Center”, skąd po krótkim filmie dokumentalnym, przedstawiającym japoński nalot z 7 grudnia 1941 roku, płyniemy do pomnika, zbudowanego nad wrakiem zatopionego pancernika USS „Arizona”, który jest jednocześnie grobem większości marynarzy z tego okrętu (zginęło 1177 członków załogi). Pomimo upływu 68 lat od zatopienia „Arizony”, z jej zbiorników nadal wydobywa się paliwo, czego dowodem są opalizujące plamy na powierzchni wody nad wrakiem. Po zwiedzeniu Pearl Harbor wracamy do Honolulu, oglądamy z zewnątrz pałac Iolani oraz pomnik króla Kamehamehy I, a ponieważ zaczęło znów padać, idziemy na obiad do centrum handlowego Ala Moana. Deszcz okazuje się na szczęście, przelotny i za chwilę rozkoszujemy się promieniami słońca. Przez Ala Moana Beach Park docieramy do ładnej, piaszczystej plaży i zażywamy naszej pierwszej kąpieli w ciepłym i czystym Pacyfiku. Po krótkim odpoczynku kontynuujemy spacer brzegiem morza, mijamy sporą marinę i docieramy do słynnej Waikiki Beach. Jak na nasz gust plaża jest zbyt zatłoczona i hałaśliwa. Jest położona w sąsiedztwie wielu hoteli, restauracji, barów, dyskotek itp. Woda w morzu jest  jednak wspaniała a widok na łańcuch hoteli, palmy, półksiężyc złotego piasku i wzgórze Diamond Head jest ikoną Honolulu. Robimy więc sobie zdjęcia i my. Wracając do hotelu zwiedzamy legendarny "Moana Surfrider Hotel", należący obecnie do sieci Sheratona, oraz pełen sklepików i kramów z pamiątkami International Market Place.  

13.08.2009

Dziś ruszamy na zwiedzanie Oahu. Odbieramy samochód z wypożyczalni (Toyota Yaris w wersji sedan) i kierujemy się w stronę zatoki Hanauma. Miejsce jest prześliczne. Półkolista zatoka z lazurowo-turkusową wodą, piaszczysta plaża z palmami, skaliste urwiska, o które rozbijają się fale. Zatoka jest ponoć idealnym miejscem do uprawiania snorkelingu, gdyż jej wody są płytkie, a obfitująca w barwne ryby i inne stworzenia morskie rafa - łatwo dostępna. Niestety, mamy pecha. Kąpiel w zatoce jest dziś niemożliwa z uwagi na obecność jadowitych, parzących meduz (tzw. "Portuguese Man-of-war"), przed którymi ostrzegają stosowne napisy i zamieszczone ku przestrodze, zdjęcia poparzonych osób. Odwiedzamy więc „Visitor center”, rozkoszujemy się niezapomnianymi widokami i ruszamy dalej. Bardzo malownicza droga kieruje się wzdłuż wybrzeża na północ. Mijamy piękne zakątki z małymi plażami wciśniętymi w kleszcze wulkanicznych skał, zatrzymujemy się na spektakularnej, niewielkiej Halona Beach i dojeżdżamy do punktu, z którego roztacza się wspaniały widok na postrzępione wybrzeże oceanu i rozległą, złocistą Sandy Beach. Po kilku minutach jesteśmy już na plaży. Woda jest wspaniała, ale bardzo wysokie fale i silne prądy wyciągające w morze sprawiają, że kąpiel nie jest tu zbyt bezpieczna. Mimo wszystko nie sposób się oprzeć pokusie. Po kilkunastu minutach jesteśmy nieźle zmaltretowani przez oceaniczne fale. Ruszamy dalej. Mijamy Kailua i Kaneohe, gdzie zamierzaliśmy się zatrzymać, aby zwiedzić buddyjską świątynię Byodo-In. Niestety, przyroda przypomina nam, że jesteśmy na stronie nawietrznej Oahu. Zaczyna padać deszcz, który po chwili zmienia się w intensywną ulewę. Jedziemy więc dalej na północ. Po półgodzinie wypogadza się, zza chmur wygląda słońce, a my robimy sobie relaksujący postój na pięknej plaży w pobliżu Lai’e. Miasteczko to jest celem naszej dzisiejszej podróży. To właśnie w Lai’e mieści się Centrum Kultury Polinezyjskiej (Polynesian Cultural Center), prowadzone przez mormonów i prezentujące historię, kulturę materialną oraz zwyczaje różnych ludów Polinezji. Chcemy tu też obejrzeć wieczorne przedstawienie. Ponieważ mamy własny dach nad głową, szukamy pola namiotowego. Niestety, wskazane nam miejsce znajduje się ca 3 mile za Lai’e, jest niezagospodarowane, pozbawione sanitariatów i innych udogodnień - a co gorsza nie ma tu żywego ducha. Decydujemy się więc na hotel w Lai’e, położony tuż obok Polynesian Cultural Center. Wieczorem idziemy na spektakl, w którym ponad 100 wykonawców (głównie tancerzy) prezentuje tańce i pieśni z Fidżi, Tonga, Markizów, Tahiti, Hawajów i innych wysp Polinezji. Widowisko jest barwne i efektowne, i choć folklor jest nieco „cepeliowski” - może się podobać. My w każdym razie nie żałowaliśmy wydanych pieniędzy (najtańszy bilet kosztuje 50 USD).  

14.08.2009

Ranek wita nas piękną słoneczną pogodą. Przez Kahuku i Turtle Bay docieramy na północne wybrzeże Oahu. Robimy krótki postój na Ehukai Beach, znanej z ekstremalnych zmagań surferów z zimowymi, wysokimi falami, i dłuższy - na Pupukea Beach gdzie kąpiemy się i w płytkiej lagunie oglądamy kraby i kolorowe rybki. Wczesnym popołudniem docieramy do Haleiwa. Miasteczko robi bardzo miłe wrażenie. Zwiedzamy Lili’ukalani Church, protestancką świątynię ufundowaną przez królową o tym imieniu, próbujemy reklamowanych jako hawajski przysmak „shave ice” (są to kulki drobnego lodu oblane kolorowymi syropami o różnych smakach - trochę przypomina to włoską „granitę”, z tym że lód ma tu bardziej stałą konsystencję) oraz spacerujemy po głównej ulicy i pięknym nadmorskim parku. Jeśli chodzi o „shave ice”, to ponoć najlepsze są te, sprzedawane w sklepie p. Matsumoto, do którego stała długa kolejka. Nam nie chciało się czekać, więc zadowoliliśmy się lodami konkurencji  (p. Aoki) - też niezłe. W powrotnej drodze do Honolulu zatrzymujemy się na plantacji ananasów Dole. Można tu sporo dowiedzieć się o tych owocach, dokonać bezpłatnej degustacji, kupić różnego rodzaju pamiątki a także zwiedzić ładny ogród botaniczny (4 USD). Dodatkową atrakcją jest także żywopłot-labirynt, ponoć największy na świecie, którego przejście zajmuje nawet i pół godziny. Niestety, na tę przyjemność zabrakło nam już czasu. Uprawy ananasów zajmują sporą powierzchnię wzdłuż drogi z Haleiwa do Honolulu. Choć wiedziałem, że owoce te nie rosną na drzewach, było dla mnie zaskoczeniem, że nie wyrastają one bezpośrednio z ziemi lecz rosną na czymś w rodzaju grubej łodygi. Nie wiedziałem też, że okres dojrzewania ananasa to aż 18 miesięcy. Po zwiedzeniu Dole Plantation ruszyliśmy w stronę Honolulu, potem odbiliśmy w kierunku Kaneohe. Niestety i druga próba obejrzenia świątyni Byodo-In nie powiodła się. Choć pogoda tym razem była dobra, to droga w głąb Valley of the Temples była już zamknięta (zmotoryzowani i piesi są wpuszczani do godziny 17.00).  Pokręciliśmy się więc trochę po okolicy i późnym wieczorem wróciliśmy do Honolulu. Ponieważ wczesnym rankiem następnego dnia mieliśmy lecieć do Hilo, nie było sensu jechać do centrum miasta i wynajmować hotelu - rozłożyliśmy więc siedzenia i przespaliśmy się w samochodzie niedaleko lotniska.

  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Pearl Harbor
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Zatoka Hanauma
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - Zatoka Hanauma
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne.
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - wybrzeże nawietrzne
  • Oahu - Lai'e
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - pólnocne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - północne wybrzeże
  • Oahu - Dole Plantation
  • Oahu - Dole Plantation
  • Oahu - Dole Plantation
  • Oahu - Dole Plantation
  • Oahu - Dole Plantation
  • Oahu - Dole Plantation
  • Oahu - Dole Plantation
  • Oahu - Dole Plantation
  • Oahu - Dole Plantation

15.08.2009

Rano przylatujemy na Hawaii zwaną też Big Island. Na lotnisku w Hilo odbieramy wynajęty samochód (Chrysler Cruiser) i jedziemy do pobliskiego Arnott’s Lodge, gdzie rozbijamy namiot. Hilo, określane jako najbardziej deszczowe miasto USA, powitało nas piękną, słoneczną pogodą (tak miało zresztą być przez kolejne dni). Choć jest ono największym miastem Big Island, nie jest miastem dużym (ma około 45.000 mieszkańców). Jego historyczne centrum, ma swój oryginalny klimat. Jest tu sporo odrestaurowanych budynków z początku ubiegłego wieku, nieco dawniejszych - wiktoriańskich, a  główna ulica - Kamehameha Avenue, ciągnąca się wzdłuż zatoki, mieści targ z owocami i pamiątkami (czynny w środy i w soboty), liczne knajpki, sklepy oraz Pacific Tsunami Museum. Jest tam też popularny i tani sklep, prowadzony przez Armię Zbawienia (Salvation Army) oferujący „mydło i powidło” i przyciągający bardzo wielu turystów (a raczej turystek). Nieco wyżej, godzien uwagi jest park noszący imię ostatniego hawajskiego króla Davida Kalakaua, w którym rośnie efektowny figowiec, a na skraju którego zbudowany jest pomnik ku czci żołnierzy z Hawajów, poległych w czasie wojny koreańskiej w latach 1950-1953. Jadąc w kierunku lotniska, po prawej stronie mija się pomnik króla Kamehamehy Wielkiego, po lewej zaś piękną Banyan Drive, ulicę obsadzoną okazałymi figowcami wschodnioindyjskimi, oraz park w stylu japońskim. Z drugiej strony starą część Hilo ogranicza rzeka Wailoa. Po pobieżnym zapoznaniu się z tą dzielnicą miasta jedziemy do oddalonego o kilkanaście mil wodospadu Akaka. Droga od parkingu do wodospadu wiedzie przez tropikalny las z palmami, bambusami, olbrzymimi paprociami i mnóstwem innych roślin. Po mniej więcej 15 minutach marszu oczom ukazuje się Akaka Falls, spadający do położonego 127 m niżej jeziorka w głęboko wciętej dolinie. Widok robi wrażenie. W drodze powrotnej mija się plantacje trzciny cukrowej i senne miasteczko Honoma, w którym rośnie wspaniałe, olbrzymie drzewo (niestety, nie wiem co to za gatunek). Po wyjechaniu na drogę w kierunku Hilo warto po kilku kilometrach skręcić w lewo na krętą, wąską 4-milową „scenic road”. Na początku drogi w Pepeekeo jest sklep i kawiarnia, gdzie serwują wspaniałe i tanie (2,50 USD) lody z orzeszkami makadamia, podane na połówce świeżutkiej papai. Potem droga przebija się przez zielony las tropikalny a przed samym Hilo łączy się ponownie z  Hawaii Belt Road (Hwy 19). Po drodze (jeszcze na „scenic road”) chętni mogą zwiedzić tropikalne ogrody botaniczne. My mieliśmy dość wrażeń i odpuściliśmy sobie tę atrakcję. Po powrocie do Hilo spacerujemy po mieście, a wieczorem jako goście Arnott’s Lodge bierzemy udział w kolacji wydanej przez właściciela z okazji 19 rocznicy założenia firmy.

16.08.2009

Rano wyjeżdżamy do jednej z największych atrakcji turystycznych Hawajów - Parku Narodowego Wulkanów Hawajskich (Hawaii Volcanoes National Park). Przy wjeździe do parku spotyka nas miła niespodzianka - w czasie obecnego weekendu nie są pobierane opłaty za wstęp. W „Visitor center” oglądamy ciekawy film i ekspozycję traktującą o przyrodzie Hawajów, a następnie ruszamy na Crater Rim Drive - szosę okrążającą krater tarczowego wulkanu Kilauea. Zatrzymujemy się na każdym z punktów, z których otwierają się coraz to nowe widoki na kalderę i właściwy krater. Z krateru bez przerwy wydobywa się dym, ale z tego miejsca nie widać rozpalonej lawy. Co kilka lat Kilauea wybucha, wyrzucając w niebo ogniste race. Ponieważ erupcje są z reguły łagodne, widowisko to ściąga tysiące turystów. My nie mamy, niestety, okazji by zobaczyć taki spektakl - dziś wulkan jest spokojny. O tym, że pod cienką skorupą ziemi wrze rozpalona magma świadczą jedynie liczne fumarole i dymiący krater. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do małego muzeum (bezpłatne) noszącego imię dr. Thomasa A. Jaggara, wulkanologa z Massachussetts Institute of Technology, badającego wulkan Kilauea przed niespełna 100 laty i oglądamy ciekawą wystawę. Z tarasu przed muzeum jest też bardzo dobry widok na krater. Po wizycie w Jaggar Museum ruszamy na Chain of Craters Road, drogę wiodącą na brzeg oceanu i biegnącą - jak nazwa wskazuje - wzdłuż łańcucha kraterów. W czasie blisko 30 km drogi mija się szereg kraterów i miejsc dawnego wypływu lawy, takich jak Kilauea Iki, Keanakakoi, Lua Manu, Puhimau, Ko’oko’olau, Hi’iaka, Pauahi, Pu’u Huluhulu, Mauna Ulu, Kealakomo, Muliwai a Pele, Devil’s Throat. Nie sposób oczywiście zobaczyć wszystkie z nich (nie ma to zresztą sensu, bo w gruncie rzeczy są one do siebie dość podobne) ale na pewno warto zaliczyć Kilauea Iki Trail, Devastation Trail czy punkt widokowy Mauna Ulu. Olbrzymie pola zastygłej lawy z niedawnej przeszłości (lata 70., 80. i 90. XX wieku) budzą respekt przed potęgą natury. Warte obejrzenia są ponoć też petroglify Pu’u Loa, ale na nie zabrakło już nam czasu. Droga kończy się na stromym, lawowym wybrzeżu koło Holei Sea Arch (łuk skalny, o który rozbijają się wody oceanu), skąd około 10 minut marszu doprowadza nas do miejsca, gdzie szosa zalana jest grubą warstwą zastygłej lawy. Po wejściu na pole lawy można dostrzec w oddali słupy pary, powstające w miejscach, gdzie rozżarzona magma spływa ognistym strumieniem do oceanu. Sceneria jest iście kosmiczna, szkoda tylko, że w słonecznym świetle nie widać z tej odległości strumieni lawy. Wracamy tą samą drogą, na zakończenie zaliczając Thurston Lava Tube (tunel utworzony przez zastygłą lawę). Wieczorem zmęczeni, ale pełni wrażeń wracamy do Hilo.

17.08.2009

Ponieważ zapisaliśmy się na organizowaną przez Arnott’s Lodge o godzinie 15.00 wycieczkę na szczyt Mauna Kea (koszt: 75 USD dla gości, 110 USD - dla pozostałych osób) - najwyższej góry Hawajów, nie planujemy intensywnego zwiedzania w pierwszej części dnia. Rano jedziemy do sąsiedniej zatoczki aby obserwować zielone żółwie morskie. Po chwili widzimy dwa duże okazy, które udaje mi się sfilmować. Później jedziemy do Hilo, spacerujemy po ulicach, chodzimy po sklepach a po obiedzie wracamy do Arnott’s Lodge. O 15.00 podjeżdża minibus, zabierający uczestników naszej wycieczki (8 osób). Na początku oglądamy Hilo, jedziemy pod pobliskie Tęczowe Wodospady (Rainbow Falls), a następnie ruszamy na słynną Saddle Road. Droga jest pagórkowata i kręta, ale nawierzchnia zupełnie przyzwoita. Jedziemy na zachód, mając po prawej stronie cel naszej podróży, po lewej zaś nieco niższą Mauna Loa (po hawajsku: Długa Góra). Mniej więcej na wysokości 2.000 m n.p.m. skręcamy w stronę Mauna Kea (po hawajsku: Biała Góra), cały czas wspinając się pod górę. Niedaleko Onizuka Visitor Center mamy przystanek na aklimatyzację. Wchodzimy na pobliskie wzgórze i podziwiamy przepiękne widoki na Mauna Loa, doliny i leżące już pod nami chmury. W samym „Visitor center”, noszącym imię hawajskiego astronauty Ellisona Onizuki, który zginął w katastrofie promu „Challenger” w 1986 roku, można posilić się, kupić napoje, gadżety i pamiątki, a także przebrać się w cieplejszą odzież. Centrum jest położone na wysokości około 3.000 m n.p.m. Po 45-minutowym postoju ruszamy w kierunku szczytu. Skończył się asfalt. Podjeżdżamy szutrową drogą. Mniej więcej po 15 minutach mamy znowu nawierzchnię asfaltową - to z uwagi na zlokalizowane na szczycie Mauna Kea obserwatorium astronomiczne (chodzi o to, by samochody nie wzbijały pyłu, zakłócającego widoczność). Robi się zdecydowanie chłodno, pojawiają się nawet małe płaty śniegu. Zbliżamy się do olbrzymich kopuł, kryjących  teleskopy i inne urządzenia do obserwacji Kosmosu (w sumie obserwatorium dysponuje 13 teleskopami i radioteleskopem - do obserwacji optycznych, radiowych i w podczerwieni). W skład wyposażenia placówki wchodzą między innymi potężne teleskopy Keck I i Keck II. Lokalizacja obserwatorium jest uznawana przez astronomów za wręcz idealną z racji niskiej szerokości geograficznej (daje to możliwość obserwacji dużej ilości obiektów - zarówno nieba północnego jak i dużej części południowego), wysokości (przejrzyste, czyste niebo) oraz oddalenia od osiedli (brak zakłóceń, zapylenia itp.). Podjeżdżamy wreszcie na szczyt. Jesteśmy na wysokości 4.205 m n.p.m. Wieje wiatr - i w porównaniu do pogody na dole jest piekielnie zimno (około 0°C lub nieco poniżej - bo ręce grabieją). Dobrze, że organizatorzy wycieczki przygotowali dla każdego z uczestników ciepłą kurtkę. W promieniach zachodzącego słońca widoczna jest sąsiednia Mauna Loa (4.105 m n.p.m.) oraz, leżąca już na sąsiedniej wyspie Maui, Haleakala (3.055 m n.p.m.). Zachód słońca przynosi niezapomniany spektakl: przepiękną feerię barw od żółci, przez różne odmiany czerwieni do głębokiej ciemnej purpury. Robi się ciemno i pora zjeżdżać na dół (samochody nie mogą po upływie 30 minut od zmroku używać reflektorów w pobliżu szczytu, aby nie zakłócać pracy astronomom). Mniej więcej w połowie drogi do Onizuka Visitor Center zatrzymujemy się, by podziwiać rozgwieżdżone niebo. Potem zjeżdżamy na dół do Centrum. Krótki postój i obserwacja Jowisza przez ustawiony na zewnątrz teleskop. Przebieramy się w lżejsze ubrania i po godzinnej podróży powrotnej sączymy zimne piwko w Hilo.

18.08.2009

Nasz dzisiejszy program jest dość ambitny - zamierzamy objechać wokół całą Big Island. Kierujemy się Hwy 19 na północ w stronę Honokaa, po drodze robimy krótki postój w punkcie widokowym Laupahoehoe, z którego roztacza się wspaniały widok na ocean. Mijamy Honokaa i skręcamy w kierunku Waimea. W pobliżu tej miejscowości krajobraz robi się nieco „europejski”: jest dużo zielonych łąk, na których pasą się krowy, również roślinność przypomina tę z naszego kontynentu. Kilka, a może kilkanaście kilometrów za Waimea rozpoczyna się zjazd na wybrzeże Kona. W odróżnieniu od nawietrznego, wschodniego wybrzeża, porośniętego bujnymi lasami, pełnego zieleni i kwiatów, wybrzeże Kona jest suche. Za Kawaiahe krajobraz zaczyna przypominać bardziej Sycylię czy Hiszpanię niż Hawaje znane z folderów biur podróży. Robimy krótki postój na cudownej, piaszczystej Hapuna Beach z czyściutką turkusową wodą a potem ruszamy w kierunku Kailua, największego miasta na wybrzeżu Kona. Po lewej stronie drogi widoczne są najpierw zbocza Mauna Kea a potem Mauna Loa. Pojawiają się też duże połacie zakrzepłej lawy, na których często układane są rysunki i napisy z małych, jasnych kamyków (coś jak graffiti, tyle że „eco-friendly”). Tuż przed wjazdem do Kailua zjeżdżamy do Kaloko-Honokohau Historic Park. Oglądamy niewielką wystawę poświęconą życiu rdzennych mieszkańców Hawajów oraz pozostałości ich dawnych budowli. Może są ciekawe dla historyków lub archeologów, nas jednak nie zachwycają. Wyglądają jak murki ułożone z porowatego żużlu. Wjeżdżamy do Kailua-Kona. Duża ilość hoteli, sklepów, knajpek, kafejek i spory ruch samochodowy jest dowodem, że miasto to jest popularne wśród turystów. Mijamy, wybudowany w latach 20. XIX wieku, Mokuaikaua Church oraz pobliski Hulihe’e Palace, wakacyjny pałac władców hawajskich, pełniący tę funkcję w latach 1844-1914. Mijamy - a szkoda - gdyż wnętrze kościoła kryje ponoć ciekawe ornamenty wykonane z drzewa ohia i koa, a pałac jest jedną z nielicznych odrestaurowanych rezydencji królewskich. Niestety, brak czasu nie pozwala na szczegółowe zwiedzanie. Na chwilkę przystajemy jedynie przy miniaturowym biało-niebieskim kościółku św. Piotra (St. Peter’s by-the-sea Catholic Church), zbudowanym na skraju plaży. Robimy fotki i wyjeżdżamy z Kailua, kierując się ku zatoce Kealakekua. Po drodze mijamy plantacje kawy. Region Kona słynie z uprawy tej używki, a głównym ośrodkiem kawowego biznesu, obejmującego około 600 farm, jest miasteczko Holualoa. My kierujemy się jednak do innej atrakcji regionu.  Chcemy obejrzeć tzw. Malowany Kościół (Painted Church) w miejscowości Honaunau w pobliżu Captain Cook. Docieramy do niego po niespełna półgodzinnej jeździe wąską, krętą drogą, poprowadzoną wśród bujnej (znowu) roślinności. Patronem kościoła (a właściwie kościółka, gdyż jest on dość mały) jest św. Benedykt. Świątynia jest zbudowana na wzgórzu, z którego roztacza się rozległy widok na zatokę Kealakekua, na brzegach której w roku 1779 zginął w potyczce z Hawajczykami kapitan James Cook. Kościółek został zbudowany w końcu XIX wieku, a przybyły z Belgii ojciec Johan Berchmans Velghe, obdarzony zdolnościami plastycznymi, przyozdobił jego ściany, sufit i kolumny namalowanymi scenami biblijnymi, motywami roślinnymi oraz inskrypcjami w języku hawajskim. Za ołtarzem domalował on absydę, przez co świątynia wydaje się większa, niż jest w rzeczywistości. Podobno, inspiracją dla ojca Velghe była gotycka katedra w Burgos w Hiszpanii. Jak by nie było, autorowi nie było dane dokończyć pracy, gdyż w roku 1904 wrócił do Belgii z uwagi na pogarszający się stan zdrowia. W każdym razie, to czego dokonał, nadaje kościółkowi bardzo oryginalny, ciepły klimat. U wejścia do światyni stoi pomnik (popiersie), upamiętniający jeszcze innego Belga, zasłużonego w historii Hawajów - katolickiego misjonarza o. Damiena de Veustera (1840-1889), który opiekował się trędowatymi w leprozorium na wyspie Molokai, gdzie zmarł w następstwie zarażenia się tą, wówczas nieuleczalną, chorobą. Został on uznany za błogosławionego, a w październiku br. ma być kanonizowany. Po obejrzeniu „Painted Church” zjeżdżamy na brzeg oceanu do parku historycznego Pu’ Uhonua o Honaunau. W dawnych czasach, w miejscu tym zlokalizowane było tzw. „miasto azylu”, gdzie skazani na śmierć za złamanie kapu (tabu) lub inne przestępstwa uzyskiwali darowanie kary, o ile zdołali tu dotrzeć. Zrekonstruowano tu dawne domostwa hawajskie, miejsca kultu, łodzie, sprzęty gospodarstwa domowego, posągi bóstw itp. Samo miejsce jest położone nad oceanem oraz niewielką zatoczką, w której pływa sporo żółwi morskich. Cały teren jest porośnięty wysokimi palmami kokosowymi oraz krzewami ozdobionymi kolorowymi kwiatami. Sceneria wręcz zaprasza do robienia zdjęć. Po zjedzeniu późnego obiadu kontynuujemy podróż. Chcemy zobaczyć unikalną plażę z zielonym piaskiem, położoną w pobliżu South Point, południowego krańca Wielkiej Wyspy. Po zjechaniu z Hwy 11 na południe, Big Island ukazuje nowe oblicze. Królują tu rozległe, trawiaste pastwiska, sporo jest elektrowni wiatrowych (chyba nieczynnych, bo śmigła wiatraków są nieruchome). Krajobraz przypomina nieco Szkocję lub kontynentalne Stany. Po kilkunastu milach jazdy dość kiepskiej jakości drogą osiągamy w końcu najbardziej wysunięty na południe punkt Hawajów. Jest to zarazem najbardziej na południe wysunięty punkt Stanów Zjednoczonych. Wybrzeże jest  wysokie i skaliste. Okupuje je spora liczba wędkarzy. Widoki wspaniałe. Dowiadujemy się, że dojazd na „zieloną plażę”, odległą o jakieś 5-6 km możliwy jest jedynie pojazdem z napędem na cztery koła. Cóż, bye, bye Green Sand Beach… Nie ryzykujemy, a na pieszą wycieczkę nie mamy czasu. Oglądamy więc malowniczy zachód słońca, wsiadamy do samochodu i po 1,5 godzinie jesteśmy w Hilo.  

19.08.2009

Ostatni dzień na Big Island. Rano jedziemy znów na północ wyspy do doliny Waipio, pierwszej z nawietrznych dolin regionu North Kohala. Asfaltowa szosa kończy się na progu wysokiego urwiska, z którego rozpościera się wspaniały widok na wylot leżącej głęboko w dole Waipio Valley. Dolinę z obu boków okalają wysokie, urwiste klify, z których w kilku miejscach spływają potoki, tworząc efektowne wodospady, zaś od strony morza - szeroka plaża z czarnym, wulkanicznym piaskiem. Cała dolina jest nieprawdopodobnie zielona, za sprawą pól, na których miejscowi rolnicy uprawiają taro i inne rośliny. Stromy zjazd terenową, nieutwardzoną drogą jest możliwy tylko dla pojazdów 4 WD. Ponieważ nie mamy wystarczająco wiele czasu by zejść do doliny na własnych nogach, kontemplujemy jej piękno z punktu widokowego i ruszamy z powrotem do Hilo. Po obiedzie czeka nas bowiem jeszcze jedna atrakcja - jedziemy zobaczyć potoki rozżarzonej lawy płynącej z wulkanu Kilauea do oceanu. Kierujemy się na południe Hwy 11, a po kilku milach skręcamy w lewo na Hwy 130. Mijamy miasteczko Pahoa i po przejechaniu dalszych kilkunastu mil osiągamy cel. Samochody są wpuszczane na parking w godzinach 17.00 - 20.00, na dalszą wędrówkę trzeba zabrać latarki (wraca się po polach zastygłej lawy już po zmroku), warto zabrać coś do picia oraz lornetkę. Mniej więcej 15-minutowy marsz doprowadza do punktu, z którego można obserwować płynącą do morza lawę. Jest sporo ludzi, widać ogromne słupy pary w miejscu gdzie ognista lawa styka się z falami oceanu. Miejsce to jest jednak  dość oddalone od punktu widokowego, dlatego przydaje się lornetka. Ponieważ jest jeszcze widno, nie widać jeszcze wyraźnie potoków płynnego ognia. Nad miejscem wypływu lawy latają helikoptery (dość wysoko i tylko za dnia), a w jego pobliżu krążą łodzie z turystami (to chyba lepsza opcja niż helikopter, jeśli chce się zobaczyć lawę z bliska). Jeszcze efektowny, kolorowy zachód słońca - i zapada zmrok. W miarę jak robi się ciemno, uwydatnia się spektakl obu żywiołów - ognia i wody. Widać wyraźnie strumienie rozżarzonej lawy spływającej do morza, a słup pary jest podświetlony czerwoną poświatą. Uwieczniamy to na filmie i zdjęciach i ruszamy w drogę powrotną. W nocy pada pierwszy deszcz w czasie naszego pobytu w Hilo.

  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)
  • Big Island (Hawaii)

20.08.2009

Ranek jest znowu pogodny. Po śniadaniu zwijamy namiot i jedziemy na lotnisko. Czeka nas lot do Lihue, miasta położonego na najstarszej wyspie Hawajów - Kauai. Embrayerem linii Mokulele lecimy najpierw do Honolulu, skąd, po mniej więcej godzinnym oczekiwaniu, inny samolot tego samego przewoźnika zabiera nas do celu podróży (są oczywiście też loty bez przesiadki, ale kosztują znacznie drożej - nasz kosztował jedynie 79 USD). Odbieramy z wypożyczalni samochód (znowu jest to Chrysler Cruiser) i jedziemy na poszukiwanie noclegu. Dojeżdżamy do Kapaa, gdzie naszym oczom ukazuje się szyld „International Hostel”. Miejsce jest zdecydowanie nieciekawe, dom wygląda na dość zaniedbany, a właściciel za skromny 2-osobowy pokoik chce 60 USD. Nie decydujemy się. W przewodniku „Lonely Planet” czytamy o drugim, ponoć lepszym, hostelu w tej samej miejscowości (na temat pierwszego, przewodnik przytacza wypowiedź jednego z  turystów : „I would better have slept in my car”). Gdy w jego pobliżu parkujemy samochód, z sąsiedniego budynku wychodzi mężczyzna, który wręcza nam ulotkę pensjonatu, który - jego zdaniem - oferuje dużo lepsze warunki za niższą cenę (jak później się okazało, był to prawdopodobnie syn właścicieli).  Jedziemy zobaczyć jak to wygląda i okazuje się, że miał rację. Pensjonat „Rosewood” jest piękną wiktoriańską posiadłością, zlokalizowaną w głębi wyspy, około 7 km od Kapaa (przy Hwy 581).  Jest otoczony kwitnącymi krzewami i ogrodem. Pokoje są czyściutkie i wyposażone we wszelkie wygody (lodówka, mikrofalówka, ekspres do kawy, zestaw naczyń i sztućców itp.) oprócz TV. Okolica wymarzona - cisza, spokój i piękne otoczenie. Decydujemy się spędzić tu najbliższe 5 dni, zwłaszcza że cena jest umiarkowana (50 USD + tax). Zostawiamy rzeczy i jedziemy do Kapaa. Po drodze, zatrzymujemy się na punkcie widokowym, aby popatrzeć na dwuczęściowy wodospad Opaekaa oraz zieloną dolinę rzeki Wailua. W Kapaa idziemy posiedzieć na plaży (nie kąpiemy się, bo robi się już ciemno, a fala jest spora). Robimy zakupy i wracamy do „Rosewood”. Już od pierwszych chwil pobytu zwróciliśmy uwagę na to, że Kauai jest bardzo zielona. Jest ona zresztą nazywana „Garden Island”. Inną cechą specyficzną tej wyspy są wszechobecne, spotykane na każdym kroku dzikie rajskie kury. Ot, taka ciekawostka. Później dowiedzieliśmy się, że kurczaki te nazywają się „moa” i są pod ochroną.  

21.08.2009

Jedziemy do Kanionu Waimea, który Mark Twain nazwał swego czasu Wielkim Kanionem Pacyfiku. Mijamy Lihue i wjeżdżamy na Kaumualii Hwy (Hwy 50), która to droga doprowadza nas do ładnego miasteczka Waimea, skąd skręcamy na szosę prowadzącą już do kanionu. Pogoda dopisuje, jest ciepło, słonecznie, ale nie upalnie. Na odcinku do Waimea Canyon Lookout droga wznosi się na wysokość około 1100 m n.p.m. Widok na kanion zapiera dech zarówno formami ukształtowania terenu, jak i paletą barw, na którą składa się szarość i czerń skał, czerwonawe, żółtawe i brązowe odcienie ziemi, różne odmiany zieleni porastającej kanion roślinności, srebrzyste refleksy światła słonecznego, odbijającego się od strumieni i wodospadów, biel obłoków, a także błękit nieba i widocznego w dole na horyzoncie - oceanu.  Nad kanionem majestatycznie szybują duże białe ptaki z długimi ogonami tzw. tropicbirds (nie wiem jak nazywają się one po polsku). Jedziemy dalej, i po kilku kilometrach zatrzymujemy się, by popatrzeć na kanion z innego miejsca. Też jest pięknie. Choć Waimea Canyon nie dorównuje rozmiarami Wielkiemu Kanionowi Colorado w Arizonie, to nazwanie go przez Twaina Wielkim Kanionem Pacyfiku jest - moim zdaniem - dość trafne. Następnym przystankiem na naszym szlaku jest Puu Hinahina Viewpoint, oferujący kolejny wariant widoku na kanion oraz dający możliwość obserwacji należącej do Hawajów wyspy Niihau, położonej 27 km na zachód od Kauai, po drugiej stronie cieśniny Kaulakahi. Niihau, stanowiąca prywatną własność i zamieszkała przez zaledwie 300 mieszkańców jest praktycznie zamknięta dla ruchu turystycznego (niektóre biura organizują jedynie przeloty helikopterem nad wyspą lub snorkeling u jej wybrzeży). Z Puu Hinahina udajemy się do Kokee State Park. Oglądamy małe muzeum przy „Visitor center”, a w pobliskiej restauracji „zaliczamy” obiad.  Po obiedzie jedziemy do Kalalau Valley Lookout, aby podziwiać panoramę największej doliny na wybrzeżu Na Pali i postrzępionych grani, otaczających ją klifów. Widok jest imponujący. Biorąc pod uwagę piękno krajobrazu i różnorodne, pastelowe odcienie barw byłby on z pewnością wdzięcznym obiektem dla malarza-impresjonisty. Stoimy długo w niemym zachwycie. Gdybyśmy mieli więcej czasu, na pewno wybralibyśmy się na wędrówkę jednym z odchodzących stąd szlaków (np. do Pihea Vista lub Alakai Swamp). Aż żal stąd odjeżdżać, ale cóż… Zjeżdżamy na wybrzeże do Waimea i kierujemy się w stronę Barking Sands Beach. Niestety, utwardzona droga doprowadza nas jedynie w okolicę bazy wojskowej Pacific Missile Range Facility - dalej można podróżować jedynie pojazdem z napędem na wszystkie koła. Zawracamy i odpoczywamy na pięknej plaży Kekaha. Ludzi jak na lekarstwo, ale w pewnym momencie podchodzi do nas para, pytając czy można się tu bezpiecznie kąpać. W trakcie rozmowy okazuje się, że jest to małżeństwo z Brna, spędzające na Hawajach swój miodowy miesiąc. Przechodzimy więc z angielskiego na własne języki i wymieniamy wrażenia z pobytu na wyspach. Ponieważ zbliża się wieczór ruszamy w drogę powrotną. Zatrzymujemy się na chwilkę przy XIX-wiecznym forcie Elżbiety, zbudowanym przez Rosjan (Russkij Fort "Jelizawieta"), a na dłużej - w miasteczku Hanapepe. Oglądamy stare hawajskie stawy solne, spacerujemy po malowniczych uliczkach, idziemy na „Swinging Bridge” - niewielki kołyszący się most, zawieszony na linach nad rzeką, noszącą również nazwę Hanapepe. W miasteczku jest sporo kramików z pamiątkami, ale również i galerii oferujących sztukę z nieco wyższej półki. Jedziemy na kolację i zakupy żywnościowe do Kapaa, a grubo po zmroku wracamy do „Rosewood”.  

22.08.2009

Rano jedziemy na lotnisko do Lihue. Zapisałem się na lot awionetką nad wyspą. Lecę sam, bo choć moja ślubna jest "aniołem", to nie jest fanką awiacji. Po przyjeździe okazuje się, że lot przewidziany na godzinę 10.00 został przełożony na 11.30. Jedziemy więc na pobliski brzeg morza i przez godzinę relaksujemy się, patrząc na wzburzone fale. Wracamy na lotnisko. Samolocik zabiera 5 pasażerów - ja zostaję usadzony na miejscu obok pilota. Po chwili jesteśmy w powietrzu. Zataczamy łuk nad lotniskiem, przelatujemy nad plażą Poipu, plantacjami kawy w okolicach Lihue, a następnie kierujemy się nad kanion Waimea i wybrzeże Na Pali. Mam więc okazję popatrzeć z góry na te miejsca, które zwiedzaliśmy wczoraj. Gdy przelatujemy nad górami, zaczyna padać lekki deszczyk (cóż, wznoszący się na 1.569 m n.p.m. szczyt Wai’ale’ale, z opadami do 1.270 cm deszczu rocznie, jest ponoć jednym z najbardziej wilgotnych miejsc na Ziemi). Pilot obniża nieco lot, chmury i deszcz ustępują, a oczom ukazują się pokryte bujną roślinnością góry, poprzecinane głębokimi wąwozami i opadające ku morzu strome żebra skalne. Uwagę zwracają dziesiątki wodospadów. Nadlatujemy nad najbardziej niedostępną część wyspy - wybrzeże Na Pali, którego nazwa oznacza w języku hawajskim „wiele klifów”. Wylatujemy nad błękitny, upstrzony białymi grzywaczami ocean i lecimy wzdłuż wybrzeża, podziwiając niedostępne urwiska, kolorowe nadbrzeżne skały i zagubione wśród nich małe, bezludne plaże. Coś wspaniałego! Pilot zawraca i jeszcze raz przelatujemy wzdłuż brzegu. Potem kierujemy się nad północne wybrzeże. Przelatujemy nad przylegającą do wybrzeża Na Pali od północy Kee Beach, nad złotą plażą zatoki Hanalei, wreszcie - nad największym miastem na północy wyspy - Princeville, nazwanym tak na cześć hawajskiego księcia Kuhio. W powrotnej drodze do Lihue pilot robi rundkę nad spektakularnymi wodospadami Wailua Falls. Lądujemy. Lot trwał godzinę, kosztował 130 USD, ale dostarczył niezapomnianych widoków i wrażeń. Na zakończenie - wszyscy pasażerowie, którzy złożyli zamówienie „on-line” (wśród nich i ja) otrzymali płytę DVD, nagraną w czasie lotu nad Kauai (ale niestety, nie tego lotu). W każdym razie było fajnie i taką wycieczkę gorąco polecam. Organizatorem jest firma Air Ventures Hawaii.  Po podniebnych wrażeniach, ruszamy samochodem na północ wyspy. Zatrzymujemy się na obiad w centrum handlowym „Coconut Marketplace”, gdzie mamy okazję obejrzeć bezpłatny występ tancerek hula (http://www.youtube.com/watch?v=Rp5LLkJi1Lg) i muzyków, grających na ukulele (http://www.youtube.com/watch?v=AWGvo2Sk8hM). Mijamy ładny punkt widokowy na wzgórzu przy Kealia Beach za Kapaa i dojeżdżamy do Princeville. Kupujemy owoce i napoje i jedziemy do Anini Beach Park, gdzie odpoczywamy na plaży i zażywamy kąpieli. Miejsce ładne, ale jak na nasz gust, jest tu zbyt wiele ludzi. Przenosimy się więc na plażę nad pobliską zatoką Hanalei, gdzie jest znacznie spokojniej. Po orzeźwiającej kąpieli jedziemy dalej w kierunku Haena i Kee Beach, ostatniej plaży przed wybrzeżem Na Pali, do której można dojechać z tej strony samochodem. Po drodze przejeżdżamy przez kilka ładnych mostów i dolinę, w której uprawia się kolokazję. Zatrzymujemy się na chwilę na ładnej Tunnels Beach u podnóża wysokiego, skalistego, porośniętego krzakami urwiska. Spacerujemy i oglądamy dwie duże jaskinie (jedna wypełniona jest wodą). Na zakończenie, docieramy do Kee Beach, zamkniętą skalnym żebrem klifu. I tu spotyka nas miła niespodzianka. Na plaży wyleguje się sympatyczna mniszka hawajska (Hawaiian monk seal) - chroniony gatunek foki. Robimy zdjęcia i filmujemy, po czym zostawiamy ją w spokoju (Uwaga: zwierzętom takim jak foki, żółwie morskie, delfiny nie można przeszkadzać - za dotykanie można zapłacić bardzo duży mandat!). W drodze powrotnej do „Rosewood” przystajemy na chwilę i oglądamy zachód słońca przy latarni morskiej na Kilauea Point koło Princeville.  Latarnia jest zbudowana na skraju kilkudziesięciometrowego klifu na małym przylądku wcinającym się w ocean. Pobliska zatoczka jest istnym sanktuarium wielu gatunków ptaków wodnych.  

23.08.2009

Dzisiejszy program nie jest tak intensywny, jak w poprzednich dniach. Śpimy więc nieco dłużej, a po śniadaniu jedziemy w głąb wyspy przez gęsty, tropikalny las do Keahua Arboretum. Zostawiamy samochód na parkingu, przekraczamy wpław dość bystry i szeroki, ale płytki potok i przez godzinę spacerujemy po lesie a następnie jedziemy zobaczyć inną atrakcję Kauai - wodospady Wailua. Płynąca przez gęsty las rzeka, spada tu z hukiem z wysokości 27 m do okrągłego jeziorka u podnóża skalnego progu, a podświetlony promieniami słońca wodny pył tworzy piękne tęcze. Następnym naszym przystankiem jest plantacja kawy Kauai Coffee Co., usytuowana w pobliżu miejscowości o wdzięcznej nazwie Eleele. Dzięki poglądowym filmom, zwiedzający mogą zapoznać się z całym procesem uzyskiwania tej używki, począwszy od sadzenia i pielęgnacji drzewek, a skończywszy na konfekcjonowaniu gotowego produktu. Można tu kupić kawę oraz pamiątki, obejrzeć małe muzeum, w którym zgromadzono dawne maszyny i narzędzia używane do obróbki ziarna, przespacerować się wśród drzewek kawowca, a także dokonać bezpłatnej degustacji uprawianych na plantacji gatunków (nam np. bardzo smakowała kawa zaprawiona aromatem orzechów kokosowych i orzeszków makadamia). Z kawowej plantacji udajemy się na nieodległą Poipu Beach, jedną z najładniejszych i najbardziej nasłonecznionych plaż na Kauai. Plaża jest wspaniała, ale z uwagi na weekend jest strasznie zatłoczona. Postanawiamy wrócić tu jutro i jedziemy do uroczego, pobliskiego miasteczka Koloa. Na zakończenie dnia chcemy jeszcze odwiedzić plantację trzciny cukrowej i wytwórnię rumu pod Lihue, ale po przybyciu na miejsce okazuje się, że odbywa się tam jakaś prywatna impreza i obiekt jest dziś nieczynny dla zwiedzających. Ponieważ jest niedziela, zamierzamy pojechać na mszę do katolickiego kościoła św. Katarzyny w Kapaa, ale i tu nie mamy szczęścia - przyjeżdżamy już po zakończeniu nabożeństwa. Zostajemy jednak - jako goście parafii - obdarowani pamiątkowymi lei (naszyjnikami), wykonanymi z muszelek. Odbywamy wieczorny spacer po miasteczku, jemy kolację i wracamy do „Rosewood”.  

24.08.2009

Dziś planujemy jedynie „dolce far niente”. Zgodnie z wczorajszym postanowieniem, jedziemy na plażę do Poipu. Po drodze zatrzymujemy się pod Koloa, aby zobaczyć najstarszy kościół katolicki na Kauai. Świątynia nosi imię św. Rafaela i została wybudowana w 1841 roku. Otaczają ją barwnie ukwiecone krzewy i drzewka. Kwitną hibiskusy, plumerie, bougainville, orchidee, strelicje i inne gatunki, których nazw nawet nie znam. Okolica emanuje spokojem. W zasięgu wzroku nie ma żywego ducha. Oglądamy wnętrze kościółka i jedziemy do Poipu. Przed plażowaniem zamierzamy jeszcze zobaczyć tzw. Spouting Horn Blowhole. Jest to tunel w nadbrzeżnej, lawowej formacji, zakończony otworem, przez który wtłaczana przez oceaniczne fale woda wytryskuje niczym gejzer w górę, nawet na kilkanaście metrów. Zjawisko jest najbardziej efektowne w czasie przypływu i wysokiej fali, po południu zaś odpowiednie oświetlenie powoduje, że niemal każdej erupcji towarzyszy kolorowa tęcza. Dodatkową atrakcją tego miejsca jest także to, że w wodach morskich pływa zazwyczaj wiele żółwi (też mieliśmy okazje zobaczyć kilka). Przy pobliskim parkingu usytuowany jest mały bazarek z pamiątkami, na którym kupujemy parę gadżetów. W drodze na plażę zatrzymujemy się przy vanie, z którego sprzedawane są świeżutkie krewetki, smażone w oliwie z dodatkiem czosnku. Kupujemy porcję, którą zjadamy na plaży. Są przepyszne. Tak świeżych i tak dobrze przyrządzonych nie znajdzie się nawet w najlepszych restauracjach. Kilkakrotnie kąpiemy się w czystej, ciepłej i w miarę spokojnej (rafa chroni przed wysoką falą) wodzie, oglądamy ryby i inne stworzenia (w tym sporą fokę wylegującą się na skraju rafy), spacerujemy po pięknej, piaszczystej plaży i oddajemy się słodkiemu lenistwu. Na plaży spotykamy kanadyjskie małżeństwo, które poznaliśmy w Arnott’s Lodge w Hilo. Świat jest jednak mały. Późnym popołudniem wracamy do „Rosewood”.  

  • Lot na Kauai
  • Lot na Kauai
  • Lot na Kauai
  • Lot na Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai
  • Kauai

25.08.2009

Rano wylatujemy samolotem Mokulele Airlines na Maui. Odprawiamy się i czekamy na boarding. Oczekiwanie umila pasażerom dwóch muzyków grających na gitarze oraz gitarze hawajskiej (http://www.youtube.com/watch?v=GO2Tf8KLJ14) i śpiewających hawajskie pieśni, a także towarzysząca im tancerka. W sali odlotów spotykamy Czechów, poznanych kilka dni temu na Kekaha Beach. Lecą tym samym samolotem co my, tyle że ich celem jest Big Island zaś my w Honolulu mamy przesiadkę na Maui. Jeszcze raz okazuje się, że świat jest jednak mały. W drodze z Honolulu do Kahului przelatujemy w pobliżu Molokai i Lanai. Obie wyspy są bardzo dobrze widoczne z pokładu samolotu. Lądujemy w Kahului, odbieramy samochód (znowu Chrysler Cruiser) i jedziemy na camping Olowalu, usytuowany na południowo-zachodnim wybrzeżu wyspy przy Honoapilani Hwy (Hwy 30), kilkanaście mil na południe od Lahainy. Po drodze przystajemy na parkingu, z którego roztacza się wspaniały widok na ocean i sąsiednie wyspy: Lanai, Kahoolawe i maleńką Molokini. Jak informują ustawione tablice, z punktu tego można często obserwować humbaki. Niestety, przypływają one na Hawaje na okres godowy w zimie a lato spędzają na wodach w pobliżu Alaski, tak więc teraz ich nie ma. Jedziemy dalej i w końcu docieramy na Olowalu Camp. Miejsce jest ładne (kilkadziesiąt metrów od oceanu), ale infrastruktura campingu ogranicza się do stolików, przy których można spożyć posiłek, prymitywnej umywalni i pryszniców oraz WC typu „toi-toi”. Nie ma nawet oświetlenia (o czym przekonamy się wprawdzie dopiero później). Turystów jest jednak sporo, mimo że ten” luksus” kosztuje 10 USD od osoby. Decydujemy się i my. Rozbijamy namiot i jedziemy zwiedzić Iao Valley w pobliżu Wailuku. Dojeżdżamy do Wailuku, mijamy historyczny Ka’ahumanu Church z 1876 roku, nazwany tak na cześć królowej Ka’ahumanu, zasłużonej dla chrystianizacji Hawajów. Wjeżdżamy do doliny Iao, której nazwa oznacza „najwyższą chmurę”. Bardzo malownicza droga doprowadza nas do górskiego amfiteatru, nad którym dominuje Iao Needle, wulkaniczna iglica, mierząca 365 m wysokości. Dolinę zamyka szczyt Pu’u Kukui (1.764 m n.p.m.) - jedno z najwilgotniejszych miejsc na archipelagu.  Jest pochmurnie, a o postrzępione granie gór, okalających Iao Valley ocierają się mgły. Podziwiamy otoczenie, i bogatą florę doliny spacerując po niewielkim parku nad strumieniem. Zjeżdżamy niżej, idziemy do Kepaniwai Heritage Gardens - parku poświęconego różnym grupom etnicznym, które osiedliły się na wyspie (Chińczykom, Japończykom, Koreańczykom, Portugalczykom, Portorykańczykom i innym). Są tu zbudowane orientalne pagody i pawilony, ogród w stylu japońskim, portugalskie domostwo i kapliczka, można nawet obejrzeć pomnik twórcy Republiki Chińskiej - doktora Sun Yat-Sena. Po spacerze w parku jedziemy do Kahului po aprowizację. Robimy zakupy w dużym centrum handlowym i po zmroku wracamy do Olowalu. W ciemnościach mijamy jednak camping (o jego lokalizacji informuje jedynie niewielka tabliczka, zupełnie niewidoczna nocą z ruchliwej szosy). Na szczęście dobrym punktem orientacyjnym jest położony kilkaset metrów dalej sklep i francuska restauracja „Chez Paul”, zawracamy więc i po chwili trafiamy na camping. Okazuje się, że tonie on w egipskich ciemnościach, a nasze latarki zostały w namiocie. Trochę błądzimy po omacku, ale w końcu udaje nam się odnaleźć nasze locum. Zasypiamy, słuchając szumu fal rozbijających się o plażę.

26.08.2009

Chcemy dziś przejechać słynną Hana Road, 80-kilometrową trasę prowadzącą północnym wybrzeżem z Kahului do Hana. Droga przedziera się przez wilgotne lasy deszczowe, ma ponad 600 zakrętów i kilkadziesiąt mostów. Początkowo nic jednak nie zapowiada takich atrakcji. Do miejscowości Haiku jest to niczym nie wyróżniająca się szosa. Tuż za Kahului, w pobliżu miasteczka Paia przystajemy aby podziwiać wyczyny surferów ujeżdżających wysokie fale. Pada wprawdzie drobny deszcz, ale nie stanowi to dla nich żadnej przeszkody. Jedziemy dalej. Rozpogadza się, a przed Haiku zza chmur wychodzi słońce. Bardzo dobrze, bo właśnie tu zaczyna się właściwa Hana Road. Droga zagłębia się w zieloną, gęstniejącą dżunglę i staje się wąska. Mostki, na których mieści się tylko jeden pojazd i niezliczone następujące po sobie „ślepe” zakręty stają się chlebem powszednim. Czasami, w miejscach skąd roztacza się widok na okolicę  pobocze jest nieco szersze i można się tam na chwilę zatrzymać. Po kilkunastu milach kusi nas „Rajski Ogród” („Garden of Eden”). Nazwę tę nosi bardzo ładny ogród botaniczny. Za wstęp trzeba wprawdzie zapłacić po 10 USD od osoby, ale jest to dobra okazja, by zrobić sobie dłuższą przerwę w podróży i odpocząć w iście rajskiej scenerii. W ogrodzie jest pełno różnobarwnych kwiatów i egzotycznych roślin - przy każdej z nich podana jest nazwa i kraj pochodzenia -  a z wielu punktów ogrodu roztaczają się widoki na okoliczne dolinki, ocean oraz pobliskie wodospady Puohokamoa Falls. Przy wodospadach tych zatrzymujemy się po zwiedzeniu „Garden of Eden”. Nie są one wysokie, a głębokie jeziorko u ich stóp umożliwia zażywanie kąpieli, z czego niektórzy chętnie korzystają. My robimy sobie jedynie fotki i jedziemy dalej. Przystajemy na dużym parkingu Kaumahina. Krótka ścieżka w górę wyprowadza nas do miejsca, skąd można obserwować półwysep Ke’anae. Ruszamy dalej. Mijamy zatokę Honomanu. Po paru kilometrach spotyka nas przykra niespodzianka. Z uwagi na prowadzone prace, droga jest zamknięta. Przerwa w ruchu trwa około godziny. Czekamy w długim korku, wreszcie ruszamy dalej. Niestety, identyczna sytuacja ma miejsce parę mil dalej. W końcu mijamy przepiękną zatokę Wailua a po dalszej godzinie docieramy do Hana. Ponieważ nieco zgłodnieliśmy (na Hana Road nie było żadnych punktów, w których można zaopatrzyć się w wiktuały) jemy małe co nieco, a potem jedziemy na lody, na czarną plażę nad Hana Bay (nad zatoką jest również plaża z piaskiem o różowym odcieniu - niestety, o tym dowiedzieliśmy się już post factum). Pora podjąć decyzję, co dalej. Mówiąc szczerze, nie chce nam się wracać tą samą drogą. Decydujemy się więc okrążyć wyspę jadąc Hwy 31 a potem Hwy 37. Wyjeżdżając z Hana zatrzymujemy się i zwiedzamy katolicki kościół Najświętszej Marii Panny. Dalsza droga jest prawie tak samo kręta jak Hana Road, tyle tylko, że jest znacznie mniej roślinności, dzięki czemu są lepsze widoki na wybrzeże. Dojeżdżamy do Oheo Gulch, wąwozu stanowiącego część Parku Narodowego Haleakala (bilet kosztuje 10 USD od samochodu i jest ważny również na wjazd na szczyt wulkanu, z drugiej strony parku, dokąd zamierzamy się wybrać kolejnego dnia). Idziemy na dno wąwozu, który na górze zamknięty jest wodospadami Wailua Falls, na dole zaś - skalistym brzegiem, o które z furią rozbija się wzburzone morze. Ta część wąwozu nosi nazwę „Seven Sacred Pools” i jest sekwencją kilku mniejszych wodospadów i utworzonych między nimi jeziorek (w rzeczywistości jest ich znacznie więcej niż 7, bo ponad 20). W ogóle całe miejsce jest bardzo fotogeniczne. W ruch idzie więc zarówno kamera jak i aparat. Ruszamy dalej. Kilka kilometrów za Ohe’o Gulch okolica staje się bardziej dzika. Droga jest wąska i wiedzie skrajem przepaścistego wybrzeża, w dodatku kończy się asfalt. Dopiero kilka kilometrów za miejscowością Kaupo, w której ma się wrażenie że właśnie tu „diabeł mówi dobranoc”, droga jest znów utwardzona. Prawdę mówiąc, żadna z wypożyczalni nie zezwala na jazdę tym gruntowym odcinkiem, ale zakaz ten nie jest zbyt rygorystycznie przestrzegany przez kierowców, o czym świadczy niemała liczba samochodów spotykanych na tej trasie. Gdy pojawia się znowu asfalt, droga zaczyna trawersować stoki Haleakali, a upstrzone skałami trawiaste zbocza i pastwiska sprawiają, że pejzaż zaczyna przypominać Irlandię lub Szkocję. Za miejscowością Ulupalakua teren staje się bardziej zaludniony i zagospodarowany. W tej okolicy mieści się Tedeschi Winery, jedyna komercyjna winnica na Hawajach, której niestety, nie udało się nam zwiedzić (wizyty są możliwe tylko do 17.00). Oprócz wina gronowego, produkowane są tu też wina z różnych egzotycznych owoców (później w Honolulu kupiliśmy wino ananasowe z Tedeschi Winery - jest rzeczywiście fajne, ma wyraźny smak ananasów, ale jest wytrawne). Mijamy Pukalani i o zmroku docieramy do Kahului. Krótki postój na zakupy i wracamy do Olowalo. Historia się powtarza, znowu mijamy wjazd na camping i zawracamy przy sklepie i restauracji, będących dla nas niczym latarnia morska. Kolacja, zimne piwko i spać. Jutro czeka nas wjazd na szczyt Haleakali.

27.08.2009

Przez Kahului dojeżdżamy do Haleakala Hwy. Droga wznosi się łagodnie a za miejscowością Kula skręca w lewo i zaczyna piąć się zakosami zboczem Haleakali. Mijamy zielone łąki, na których pasą się krowy, od czasu do czasu wyprzedzamy ambitnych rowerzystów podążających w kierunku szczytu. W miarę wzrostu wysokości odsłania się widok na obniżenie pomiędzy Haleakalą i górami zachodniej Maui (West Maui Mountains) i zatoki: Maalaea Bay - na południu, Kahului Bay - na północy. Osiągamy poziom chmur, zaznaczających swą obecność strzępami mgły otulającej zbocze i po chwili docieramy do tablicy z napisem „Haleakala National Park” i rysunkiem półboga Maui łowiącego słońce (według starej hawajskiej legendy Maui spowolnił wędrówkę słońca po nieboskłonie i dał tym samym ludziom dłuższą dobę: sama nazwa „Haleakala” oznacza w języku hawajskim „dom Słońca”). Robimy obowiązkową fotografię a po chwili wjeżdżamy na teren Parku Narodowego. Krótka wizyta w położonym na wysokości 2.134 m n.p.m. „Visitor center” i kontynuujemy wspinaczkę serpentynami w kierunku szczytu. Widoki są niesamowite. Na błękitnym niebie świeci oślepiające słońce, w dole pod nami kłębi się warstwa śnieżnobiałych obłoków, spod której gdzieniegdzie wyłaniają się leżące niżej zielone łąki lub na horyzoncie - błękitny ocean. Po kilku minutach jazdy docieramy do parkingu przy Leleiwi Overlook. 300 - 400 metrowa ścieżka prowadzi stąd do położonego na wysokości 2.694 m n.p.m. punktu, z którego otwiera się pierwszy widok na krater Haleakali. Krater jest olbrzymi. Ma około 8 kilometrów długości, kilka kilometrów szerokości i kilkaset metrów głębokości i - jak podaje przewodnik - zmieściłby się w nim ponoć cały Manhattan. We wnętrzu można dostrzec kilka stożków wulkanicznych. Dominują odcienie brązu, czerwieni i szarości - całość sprawia wrażenie pejzażu jakby z innej planety. Wnętrze kaldery przecina kilka pieszych szlaków turystycznych. Co ciekawe, Haleakala nie jest wulkanem uznawanym za wygasły. Ostatnia erupcja miała bowiem miejsce w 1790 roku i, według uczonych, wulkan wciąż jest aktywny. Wracamy na parking i ruszamy na szczyt. Na wysokości 2.969 m n.p.m. usytuowane jest drugie „Visitor center” i duży parking. Jedziemy kilkaset metrów dalej i zatrzymujemy się pod samym szczytem. Ziemia jest brunatno-czerwona, wieje zimny, przenikliwy wiatr. Ale co za widoki! Pod nami białe połacie chmur, zalegające nad dużą częścią widnokręgu, gdzieniegdzie widoczna jest zieleń lasów i łąk oraz błękitna tafla oceanu. Na horyzoncie wznosi się szczyt Mauna Kea na sąsiedniej Big Island. Podobnie jak na Mauna Kea, również na wierzchołku Haleakali zainstalowane są teleskopy oraz inne urządzenia wykorzystywane przez naukowców i wojsko. Przy samochodowym parkingu, nieco poniżej szczytu, rosną piękne okazy chronionej, endemicznej rośliny ahinahina, zwanej także srebrnym sztyletem (silver sword). Przedstawicieli tego gatunku spotykaliśmy także w innych miejscach na Haleakali, z tym że okazy nie były tak dorodne. W drodze powrotnej ze szczytu zatrzymujemy się jeszcze na parkingu przy „Visitor center” i odbywamy krótką pieszą wycieczkę na krawędź krateru. Zjeżdżając w dół po zboczu wulkanu, już poniżej poziomu chmur, mamy okazję zobaczyć, występującą jedynie na Hawajach gęś nene. Niestety, zanim udało mi się wydobyć aparat ptak znika za jakimś wyłomem skalnym. Zjeżdżamy w końcu z Haleakali, jemy późny obiad w Kahului i kierujemy się do Lahainy. Za czasów króla Kamehamehy III pełniła ona funkcję stolicy Hawajów. Miasto było też największą na wyspach bazą wielorybników. Dziś jest ono w całości uznane za zabytek (national historic landmark). Zwarta zabudowa centrum i pieczołowicie odrestaurowane XIX-wieczne budynki nadają mu oryginalny, niezapomniany klimat. W drewnianych domach na głównej ulicy Lahainy - biegnącej wzdłuż morza Front Street - mieszczą się sklepy, galerie sztuki, kawiarnie i restauracje. Jest nawet akcent polski. W jednej z galerii natrafiamy na wystawę prac Romana Czerwińskiego polskiego artysty-malarza, który w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku osiedlił się na Maui. Nieco dalej oglądamy tzw. Baldwin House - dom protestanckiego misjonarza Dwighta Baldwina, pochodzący z lat 30-tych XIX w., a po przeciwnej stronie ulicy - wspaniały, rozłożysty figowiec wschodnioindyjski (banyan tree), zasadzony w 1873 roku i będący ponoć największym drzewem tego gatunku, rosnącym na archipelagu. Z nadmorskiego bulwaru podziwiamy wspaniały zachód słońca, a ponieważ szybko robi się ciemno, rezygnujemy z dalszego zwiedzania, ograniczając się do spaceru po Front Street i okolicznych sklepach. Potem wracamy na nasz camping.

28.08.2009

Dzisiejszy, ostatni dzień pobytu na Maui chcemy w dużej mierze poświęcić na relaks. Po śniadaniu jedziemy do Kanaapali na plażę przy Black Rock, gdzie ponoć często goszczą delfiny. Niestety, jest sporo ludzi, których obecność chyba wypłoszyła te sympatyczne ssaki. W każdym razie nam nie udaje się dostrzec ani jednego. Spacerujemy trochę po ładnej, piaszczystej plaży, przy której ulokowały się luksusowe hotele a potem decydujemy się na wypad na południe Maui. Po drodze do Kihei zatrzymujemy się i podziwiamy wyczyny surferów na Ukumehame Beach. W Kihei oglądamy rynek z wyrobami miejscowych rzemieślników, chodzimy po sklepach i jemy obiad. Potem przez Wailea i Makena jedziemy nad położoną na końcu Hwy 31 zatokę La Perouse’a (hawajska nazwa: Keaneoio). Stoi tu obelisk, upamiętniający lądowanie w tym miejscu w 1786 roku francuskiego żeglarza Jeana-Françoisa de Galaup, księcia La Perouse, a w samej zatoce też często goszczą delfiny (niestety, nie widzieliśmy - ponoć bywają tam wczesnym rankiem). W powrotnej drodze zatrzymujemy się na piaszczystej Big Beach nad zatoką Makena i na plaży w Kamaole Beach Park w Kihei, gdzie kąpiemy się w cieplutkim morzu i oddajemy się słodkiemu nieróbstwu. Wieczorem robimy żywnościowe zakupy w Kahului i wracamy na nasz ostatni nocleg do Olowalo Camp.
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui
  • Maui

29.08.2009
  
Rano zwijamy namiot, pakujemy się, jedziemy na lotnisko i lecimy do Honolulu. Po przylocie, „shuttle-busem” dostajemy się do Waikiki i po zakwaterowaniu się w hotelu „Waikiki Sand Villa” (tym samym, co na początku podróży) idziemy „w miasto”. Wstępujemy do Moana Surfrider Hotel, kupujemy pamiątki w International Market Place, robimy ostatnie zakupy i idziemy na wieczorny spacer na Waikiki Beach.

30.08.2009

Dziś ostatni dzień pobytu na Hawajach. Po śniadaniu pakujemy się, oddajemy bagaże do hotelowej przechowalni, zwalniamy pokój i idziemy do miasta. Mamy do dyspozycji cały dzień, bo na lotnisku musimy być dopiero ok. 21.00.  Postanawiamy zwiedzić pobliskie Honolulu Zoo, którego atrakcją jest między innymi odtworzony fragment afrykańskiej sawanny. W ogrodzie panuje atmosfera pikniku, odbywają się tu obchody 100-lecia Centrum Pediatrycznego im. Królowej Kapiolani połączone z występami artystycznymi. Oglądamy popisy zespołu prezentującego tradycyjne tańce hawajskie. Tańczą nastoletnie dziewczęta oraz dzieci (najmłodsza z występujących liczy sobie zaledwie 3 lata) ubrane w barwne, regionalne stroje. Po występie zwiedzamy Zoo, jemy obiad i idziemy na plażę po raz ostatni popluskać się w ciepłym Pacyfiku. Po plażowaniu gasimy pragnienie chłodnym piwkiem, chodzimy po ulicach Honolulu, wreszcie wracamy do hotelu i jedziemy na lotnisko. Żegnajcie Hawaje - Aloha, a hui hou! Dziękujemy za wspaniałe wakacje - Mahalo Hawaii!!! O 22.50 startujemy do Portland.

31.08.2009

Cały dzień w podróży. W miarę poruszania się na wschód „oddajemy” godziny zyskane w drodze na Hawaje. Rano lądujemy w Portland, skąd po krótkiej przerwie lecimy do Minneapolis. Tu dłuższe oczekiwanie - około 5 godzin. Gdy wylatujemy do Amsterdamu jest już wieczór.

01.09.2009

Około 11.00 jesteśmy na lotnisku Schiphol w Amsterdamie. Jeszcze 3 godziny oczekiwania i lecimy do Warszawy. Około 16.00 jesteśmy już w kraju.

 
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Oahu - Honolulu
  • Hawaje

Ogólnie rzecz biorąc podróż była super. Wspaniały klimat (ciepło ale nie upalnie), ciepłe i czyściutkie morze, piękne plaże, praktycznie brak dokuczliwych owadów takich jak muchy, komary, pająki itp. Ceny nie są wygórowane, w wielu przypadkach porównywalne z tym, co za podobne świadczenia płacimy w Polsce. Benzyna zdecydowanie tańsza (około 3,40 USD za galon, czyli ca 2,65 PLN za litr). W sumie na wyspach przejechaliśmy około 1800 - 1900 km. Jest bezpiecznie, ludzie na ogół mili i sympatyczni.

Ile to kosztowało? :

Za 3-tygodniowy pobyt dla dwojga zapłaciliśmy łącznie około 16.000 PLN. Z tego bilety na trasie Warszawa-Honolulu-Warszawa kosztowały nas 6.100 PLN. Na przeloty wewnętrzne na trasie: Honolulu-Hilo-Lihue-Kahului-Honolulu  wydaliśmy około 1.900 PLN, na wynajem samochodów - około 1.900 PLN, benzynę - około 700 PLN, hotele i campingi - około 2.300 PLN, bilety wstępu, wycieczki dodatkowe, taksówkę, autobusy itp. - około 2.200 PLN, wyżywienie - około 1.000 PLN, ubezpieczenie - około 400 PLN. Jeżeli mieszka się na wyłącznie na campingach i rezygnuje z takich dodatkowych luksusów jak np. lot awionetką, wycieczka na Mauna Kea, czy show w Centrum Kultury Polinezyjskiej koszty będą niższe o jakieś 2.600 - 2.700 PLN. Jeżeli chcemy mieszkać wyłącznie w hotelach - wydamy odpowiednio więcej na noclegi (o około 1.000 - 1.200 PLN). Najpoważniejszą pozycją w budżecie są koszty podróży. Nam udało się po długich poszukiwaniach znaleźć bilety po promocyjnych cenach w KLM. Aby jednak znaleźć promocje trzeba bilet zarezerwować i wykupić kilka miesięcy wcześniej (my kupiliśmy bilety już w kwietniu). Wypożyczając samochód, też warto poszukać najkorzystniejszych ofert w internecie. My skorzystaliśmy z oferty irlandzkiej firmy Argus - za wynajem  samochodów na wszystkich wyspach zapłaciliśmy łącznie 557 USD (polski przedstawiciel firmy Alamo oferował tę samą usługę za 792 USD i to już po udzieleniu rabatu). Wynajmując samochód warto zamawiać najtańszą wersję (economy) - w praktyce często zdarza się, że na miejscu wypożyczalnia, nie mająca akurat takiego pojazdu daje samochód wyższej klasy bez pobierania dodatkowej opłaty za upgrade. Ważne jest, aby w cenie wynajmu było zawarte ubezpieczenie CDW (collision damage waiver), ubezpieczenie od kradzieży  i odpowiedzialności wobec osób trzecich oraz by ilość mil była nielimitowana. Naszym zdaniem nie warto na Hawajach zamawiać dodatkowej nawigacji GPS (kosztuje to dodatkowo 10 - 11 USD za dobę) - miejscowości są na ogół małe, a drogi są dobrze oznakowane. Przewodniki turystyczne (np. Lonely Planet) ostrzegają przed włamaniami do samochodów, pozostawianymi na parkingach. Wydaje nam się to pewnym dmuchaniem na zimne, bo w czasie naszego pobytu nie spotkaliśmy się z takim zagrożeniem, ale oczywiście lepiej nie zostawiać w samochodzie na widocznym miejscu walizek, kamer, aparatów fotograficznych itp. Jedzenie jest dość tanie a serwowane porcje są z reguły bardzo duże. Kuchnia hawajska nie zachwyciła nas - znacznie bardziej do gustu przypadły nam ryby, krewetki i kraby. Pyszne są też owoce, których wybór jest bardzo duży. Nie ma problemu z napojami - asortyment jest bardzo bogaty, trzeba jedynie pamiętać, że udając się w bardziej odległe rejony (Hana Road, góry itp.) należy je zabrać z sobą (w niektórych miejscach nie ma bowiem sklepów). Woda z kranu nadaje się do picia i nie wymaga na ogół gotowania.

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. snickers1958
    snickers1958 (10.11.2017 11:54) +1
    Przygodę z Twoich Hawajów mogłem ku mojej radości przeżyć ponownie a to dlatego, że kiedyś miałem możliwość tylko z miniaturek. Coś się poprawiło w Kolumberze więc kiedy mam czas i nastrój wracam chętnie do Twoich skrupulatnie opisanych podróży . Twoje opisówki to lek na całe zło, fantazja i nic dodać ni ująć. Więc pozostaje tylko podziękować za " bycie " z Wami na odległych i niedosiężnych Hawajach. Pozdrawiam a cała przyjemność po mojej stronie...
  2. milusie1
    milusie1 (13.10.2017 18:31) +1
    Super wyprawa, jak miło się o takich miejscach czyta, przepiękne zdjęcia.
  3. s.wawelski
    s.wawelski (01.12.2015 7:27) +1
    Witaj Leszku! piszac w tym miejscu mam wieksza pewnosc, ze te wiadomosc otrzymasz :-)

    Jak widzisz, my odwiedzilismy o jedna wyspe mniej od Ciebie. Owszem, szkoda nam Hawaii, ale z perspektywy czasu byly to jednak bardzo udane wakacje i w zasadzie, to wlasnie dzieki temu, ze bylismy na kazdej wyspie tydzien, udalo nam sie trafic na odpowiednia pogode w kazdym miejscu aby zobaczyc to, co chcielismy. Przelom grudnia i stycznia to pora deszczowa, co zwlaszcza jest odczuwalne na Kauai i nie codziennie dalo sie duzo zwiedzac, a tak moglismy złą pogode przeczekac.

    Dzieki za odwiedziny :-) Lacze serdeczne pozdrowienia.
  4. lmichorowski
    lmichorowski (06.10.2015 18:19) +1
    Piotrze, na wiele pyttań nie jestem w stanie Ci odpowiedzieć, bo wyjaśnienie tego, co dzieje się z Kolumberem naprawdę przekracza moją informatyczną wiedzę. Jest dokładnie tak, jak piszesz - po zalogowani sięu i wejściu na stronę tytułową profilu każdego Kolumberowicza widzę to, co opisujesz. Dotyczy to także mojego, własnego profilu,

    Pozdrawiam. :)
  5. pt.janicki
    pt.janicki (05.10.2015 22:04) +1
    ...Twój wpis, Leszku, na mojej "jedynce" moglem odczytać dopiero po wylogowaniu się ... :-)...

    ...cieszę się, że coś się poprawia. Ciekawe, czy to wynik działań Adminów, czy nasz Kolumber tak sam z siebie. Na razie po kliknięciu na Twojej "jedynce" w "moje zdjęcia" portugalskie fotki jeszcze się nie ukazały. Mam nadzieję, że wkrótce to nastąpi...

    ...mam pytanie. Czy po Twoim zalogowaniu i wejściu na stronę tytułową mojego profilu, inaczej "jedynkę" też widzisz tylko pustą stronę z przyciskami "moje podróże" i "moje zdjęcia". Ja tak właśnie mam. Ponieważ na Twojej jedynce też się z tym spotykam, to na wszelki wypadek w dalszym ciągu Twoją podróż hawajską traktuję jak skrzynkę kontaktową ... :-) ...

    ...ale nie narzekam!...
  6. lmichorowski
    lmichorowski (05.10.2015 20:30)
    :))
  7. pt.janicki
    pt.janicki (05.10.2015 18:22) +2
    ...ta podróż się otwiera i pierwsze w niej zdjęcie, to na pewno ze względu na postać na pierwszym planie, też ... :-) ...
  8. mapew
    mapew (31.12.2013 12:20) +1
    I zycze w nadchodzacym roku rownie udanych i pasjonujacych podrozy, duzych i malych :-)
  9. mapew
    mapew (31.12.2013 12:19) +2
    Z przyjemnoscia poogladalem do konca Wasza piekna podroz po Hawajach. Czesc zdjec widzialem juz wczesniej. Pozdrawiam
  10. hooltayka
    hooltayka (16.11.2013 6:13) +2
    Przepiękna podróż.
    Pozdrawiam-)
  11. przedpole
    przedpole (30.03.2013 8:10) +2
    Podróż marzeń.Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt
  12. lmichorowski
    lmichorowski (21.07.2012 14:31) +1
    Dziękuję za liczne plusiki i komentarze. Też życzę wspaniałych wakacji na wyspach. My z tegorocznego urlopu wróciliśmy właśnie wczoraj. Tym razem byliśmy na wschodzie USA. Myślę, że niedługo wrzucę jakieś fotki i relację z podróży. Pozdrawiam.
  13. kahlan77
    kahlan77 (28.06.2012 18:34) +2
    No i przejrzalem przed wylotem twoja galerie,zarysowałem sobie plan podrozy dziekuje za takie info.Wiem juz co zobaczyc a co nie.Dodlaem tez komanterze i plusiki,pieknie tam.Jeszcze 2 tygodnie i bedzie moje ALOHA :).Pozdrawiam jeszcze raz serdecznie.Oraz zycze wspaniałych wakacji Leszku wraz z zona.
  14. kahlan77
    kahlan77 (29.04.2012 12:49) +2
    Juz niedlugo tam poleca w te wakacje :)
  15. lmichorowski
    lmichorowski (31.03.2012 19:13) +1
    Dziękuję, faktycznie nie pominęliśmy najważniejszych punktów na zwiedzanych wyspach, ale bardzo żałuję, że ograniczony czas urlopu nie pozwolił nam na odwiedzenie Molokai, uważanej także za bardzo piękną wyspę. W dodatku - najmniej skażoną dobrodziejstwami cywilizacji. A co do wybrzeża Na Pali - to miałem okazję podziwiać je z awionetki (cena dwukrotnie niższa niż helikopter) - faktycznie widoki zapierają dech w piersi. W każdym razie Hawaje polecam każdemu. Wspaniałe widoki, cudowny klimat, brak insektów i innych podobnych niedogodności tropików i dość strawne ceny (oczywiście oprócz kosztów samej podróży).
  16. koziolkipoz
    koziolkipoz (31.03.2012 14:55) +2
    trzeba przyznac ze te podroz mieliscie wspaniala - nie ominales zadnego istotnego miejsca na Hawajach. Dobrze sie oglada zdjecia zaopatrzone w podpisy i wspomina. Wybrzeze Napali ponoc swietnie prezentuje sie z helikopteru -no ale to juz inna bajka.
  17. treize
    treize (19.02.2012 22:19) +2
    Jestem świeżo po filmie " Spadkobiercy " z G.Clooneyem,stąd ten rzut oka na Twoją hawajską
    podróż.. Kiedyś zajrzę na dłużej :)
  18. wormsworld
    wormsworld (28.12.2011 21:59) +3
    Podróż rewelacyjna, aż zapiera dech w piersiach:)
  19. s.wawelski
    s.wawelski (10.02.2011 18:40) +3
    Juz tu kiedyś bylem, ale z miłą chęcią tu wróciłem :-)
  20. wojtass83
    wojtass83 (10.02.2011 18:04) +3
    Drugi dzień czytam i oglądam zdjęcia i żałuje że już koniec bo przez długą chwile żyłem na hawajach.Super relacja a zdjęcia to po prostu rewelacja.Roślinność przepiękna kwiaty i krzewy cudne.Kratery i wulkany też bardzo mi się podobały.Pozazdrościć takiej podróży i takiej przygody w raju.
  21. lmichorowski
    lmichorowski (05.06.2010 17:05) +3
    Dziękuję, że się podobało. A co do cen - zgadzam się z Twoją opinią. Najdroższa jest sama podróż. Pobyt nie jest już drogi - w sumie ceny są zdecydowanie niższe niż w Europie. Polecam.
  22. amused.to.death
    amused.to.death (05.06.2010 11:40) +3
    Super relacja i zdjęcia.
    I cenowo w sumie też wyszło wam chyba bardzo rozsądnie biorąc pod uwagę czas i to co zobaczyliście:)
  23. lmichorowski
    lmichorowski (01.04.2010 22:12) +2
    Główny koszt, to właściwie przelot, bo jeśli już tam dotrzesz to pobyt jest tańszy niż w Europie. Na pewno wyspami nie będziesz rozczarowana. A wiza... cóż jest ważna 10 lat, więc jest jak znalazł w przypadku innych podróży do USA. Pozdrawiam.
  24. zabka1987
    zabka1987 (31.03.2010 23:43) +2
    Ja też tam chcę! Gdyby nie ten koszt i ubiegania się o wizę, już dziś pakowałabym walizki.
  25. rzaba
    rzaba (13.01.2010 12:48) +2
    Naprawde fajna relacja, ktora skłania mnie do przyjecia zaproszenia od znajomego który bedzie sie żenił na Hawajach w listopadzie...tylko te koszty oraz pytanie co zrobic z dziećmi na czas wycieczki bo raczej na zabranie jednoroczniaka sie nie zdecydujemy ;)
  26. freemarti
    freemarti (05.01.2010 19:31) +4
    świetna relacja pełna doświadczeń i ciekawostek :))
    zazdroszczę zwłaszcza obserwatorium i widoku nocnego nieba rozpromienionego czerwoną lawą :))
  27. snickers1958
    snickers1958 (27.11.2009 11:29) +2
    Tylko głębokie westchnienie na myśl o tych miejscowościach, kwiatach, przeżyciach i opisach. Taki mały szok choc tylko pobieżnie bez analizy przyjąłem te treści. Do tej podróży zapewne wrócę nie raz. Gratulacje i szacunek. Pozdrawiam.
  28. turysta1310
    turysta1310 (12.11.2009 11:54) +2
    Bardzo ciekawe miejsca. Przeczytałem z ciekawością. Może kiedyś się tam wybiorę. Gratuluję i pozdrawiam..Tadek
  29. kuniu_ock
    kuniu_ock (16.10.2009 14:28) +4
    Eeech... Świetna wyprawa... Przyznam się... Zazdraszczam.. Jeszcze przewija się tyle nazw miejsc znanych z opowieści czy pieśni żeglarskich... Hilo, Maui... ehhh... Do tego Pearl Harbor...
    Gratuluję i pozdrawiam! :D



    "...niech dobry Bóg sto morskich dróg
    do Hilo Wam prostuje!
    Niech nasze myśli do Was mkną,
    bardzo Was tu brakuje!"

    - Banana Boat: Requiem dla nieznajomych Przyjaciół z Bieszczadów
  30. voyager747
    voyager747 (12.10.2009 23:05) +3
    eh... miałem napisać, że na pierwszej stronie, a potem że w ciekawych i powstał babol, sorry :)
  31. voyager747
    voyager747 (12.10.2009 22:05) +2
    Masz podróż na w " ciekawych", gratulacje :))
  32. milanello80
    milanello80 (11.10.2009 13:05) +1
    Bardzo ciekawa relacja w miejsca dla zwykłych pojadaczy chleba wydawałoby się niedostępnych. Nic tylko zazdrościć, Tekst przygotowany fachowo, ze znaczną ilocią porad i wskazówek. Mógłby służyć za polską wersję Lonely Planet. Wypada pogratulować i tekstu i samej wycieczki :)
  33. lmichorowski
    lmichorowski (08.10.2009 7:58) +4
    Dziękuję za ocenę relacji oraz plusiki za zdjęcia. Pytanie jest normalne, ale odpowiedź na nie jest bardzo trudna, bo każda wyspa jest nieco inna. Najbardziej różnorodna wydała mi się jednak Big Island, choć najmilej wspominam chyba pobyt na Kauai. Żonie najbardziej spodobała się Maui. Jeżeli chodzi o cenę paliwa, to ja odnosiłem ją do realiów polskich i europejskich. U nas litr kosztuje teraz ok. 4 PLN (czyli 1,40 USD), a weź jeszcze pod uwagę różnice w średnich dochodach w Polsce i USA. Wiem, że dla kogoś mieszkającego w Stanach obecne ceny paliwa wydają się dość wysokie (w czasie mojego poprzedniego pobytu w 2003 roku benzyna kosztowała od 1,57 USD (Wyoming) do 2,02 USD (Kalifornia) za galon, ale w porównaniu z europejskimi są jednak umiarkowane (nawet na Hawajach). Ja żałuję, że brak urlopu nie pozwolił na odwiedzenie jeszce jednej wyspy - Molokai. Jest podobno też bardzo piękna. Pozdrawiam.
  34. andremuc71
    andremuc71 (08.10.2009 3:35) +3
    Super opis. Dowiedziałem sie kilku nowych rzeczy, a i wspomnienie dawnych miejsc też bardzo fachowo opisane. Trochę żałuje, że nie bylem na Kaui, z opisu przedstawia się to dość zachecająco.
    Wiem, że to tendencyjne pytanie, ale zaryzykuje. :) Która wyspa była naj...? Maui czy Kaui?
    Podobało mi się stwierdzenie, że paliwo było tanie. W porównaniu z np. Chicago cena była kilkadziesiąt centów droższa, ale co galon to jednak nie litr :)
    Też byłem w okresie (maj), kiedy nie było już wielorybów, to też musi robić fajne wrażenie.
    Widać, że wyprawa świetnie przygotowana, dlatego szczerze gratuluje.
    Zabieram sie za zdjęcia :)
  35. lmichorowski
    lmichorowski (07.10.2009 7:57) +2
    To rzeczywiście tanio. My płaciliśmy za przeloty wewnętrzne po ca 40 USD (loty: Honolulu-Kahului, Honolulu-Hilo) i 80 USD (loty: Hilo-Lihue, Lihue-Honolulu). Wewnątrz lecieliśmy raz linią "go!" a trzy razy Mokulele Airlines. Z tych dwóch linii polecam raczej tę drugą (nie pobierali opłat za 1 sztukę bagażu, w trakcie każdego lotu serwują napoje - w "go!" nie było żadnego serwisu, a za pierwszą sztukę bagażu kazali płacić 10 USD, za następne - po 17 USD).
  36. traveluk
    traveluk (07.10.2009 0:43) +2
    zgadzam sie rowniez z tym, ze najwiecej kasy pozeraja przeloty, choc ja sam znalazlem tez super oferte w tym roku z liniami United. Lece w grudniu z Londynu na Big Island i powrot z Honolulu do Londynu (oba przeloty przez Lax) za 540 euro w dwie storny, taniej byc nie moglo!!!! A przeloty wewnetrze , byly za 50 dolcow kazdy.
  37. traveluk
    traveluk (07.10.2009 0:29) +2
    fajne ujecia i niezle opisy, ja wracam na hawaje po 4 latach . lece na swieta Bozego Narodzenia, Big island, Kauai i Oahu. Ogladam foty i wspomnienia wracaja.
  38. lmichorowski
    lmichorowski (07.10.2009 0:20) +2
    Całą trasę zrobiliśmy w trzy tygodnie - dokładnie to było chyba 22 dni.
  39. kokopelmana
    kokopelmana (07.10.2009 0:20) +2
    Będę Wam obu kibicować :) A do relacji wrócę, ale już jestem pod wrażeniem!
  40. s.wawelski
    s.wawelski (06.10.2009 23:13) +2
    Czyli jednak prawie 9000 km... Duze te Stany :-) A to przeciez tylko maly wycinek. Ile czasu Ci ta trasa zajela? Ja 3 lata temu podroz, ktora czesciowo pokryla sie z Twoja. Tez ja planuje tu zamiescic, ciekawe kto pierwszy :-)
  41. lmichorowski
    lmichorowski (06.10.2009 18:25) +4
    Nie jechałem najkrótszą trasą. Według licznika w wynajętym samochodzie -- przejechałem nieco ponad 5.000 mil, a więc trochę ponad 8.000 km. Z dolotem - to byłoby grubo ponad 20.000 km. Postaram się w najbliższym czasie odszukać negatywy zdjęć (wówczas nie robiłem ich aparatem cyfrowym) i po wgraniu ich na płytę CD spróbuję podróż opisać (oczywiście skrótowo, bo niektóre wrażenia nieco zatarł czas) - tyle, że to trochę potrwa, bo negatywy mam prawdopodobnie w domu rodziców w Warszawie.
  42. s.wawelski
    s.wawelski (06.10.2009 16:19) +5
    Z tymi podrozami zycia, to my taka odbywamy co rok... :-) Wiec to tylko pewna metafora, albo rodzaj wykrzyknika :-) Opisana przez Ciebie petla chyba jednak nie ma 9 000 km, moze masz na mysli z dolotem. Chociaz... tak zaczalem w glowie liczyc, moze i ma, bo jechales zygzakiem :-)) W kazdym razie ciekaw jestem zdjec i wrazen z tamtej podrozy :-)
  43. voyager747
    voyager747 (05.10.2009 9:27) +2
    może jeszcze ta podróż przed Wami :)
  44. lmichorowski
    lmichorowski (04.10.2009 23:26) +4
    Dziękuję za pozdrowienia. Fakt, że była to jedna z fajniejszych naszych podróży. Kilka lat temu mieliśmy okazję przejechać prawie 9.000 km po tzw. Dzikim Zachodzie (San Francisco-Crater Lake-Yellowstone NP-Deadwood-Mount Rushmore-Rocky Mountains NP-Arches NP-Bryce Canyon NP-Monument Valley-Grand Canyon NP-Las Vegas-Death Valley NP-L.A.-Yosemite NP-San Francisco). Też było fajnie. Trudno mi określić, którą z tych podróży uznałbym za tzw. "podróż życia".
  45. mj1945
    mj1945 (04.10.2009 22:48) +3
    To była wspaniała podróż po Twojej galerii.
    Pozdrawiam
  46. s.wawelski
    s.wawelski (04.10.2009 22:10) +4
    Wyglada, ze odbyliscie podroz zycia :-) Cenowo pobiliscie jakis rekord, bo $5000 za dwie osoby na 3 tygodnie na Hawajach z przelotem z Europy to tanio jak barszcz! A jeszcze loty po wyspach, samochody... Uwazam, ze super! Gratulacje!

    Czekamy na nastepne podroze :-)
  47. voyager747
    voyager747 (04.10.2009 22:05) +3
    To na Hawajach też mi się podobało, nie ma robali, malarii i innych chorób tropikalnych. Infrastruktura jest fajna, drogi, miejsca dla turystów itp. Można zjeść w miarę tanio i nie ma problemów z żołądkiem. Najgorsze jest to, że to kurcze tak daleko. :) Pogoda jest super przez cały rok.
  48. voyager747
    voyager747 (04.10.2009 22:03) +3
    szkoda :(
  49. lmichorowski
    lmichorowski (04.10.2009 22:01) +1
    Niestety, nie mam więcej zdjęć. Mam trochę nagrane na video.
  50. lmichorowski
    lmichorowski (04.10.2009 21:51) +2
    Zdjęć nie. Mam trochę więcej nagrane na video.
lmichorowski

lmichorowski

Leszek Michorowski
Punkty: 506765